Fabler próbuje uciec

Obrazek

Fabler próbuje uciec

Fabler zawsze miał naturę włóczykija. Nie mógł długo usiedzieć w jednym miejscu, co chwilę zmieniał znajomych, co chwilę przemeblowywał pokój. Raz wpychał swoje łóżko pod stół w przedpokoju, raz można było go znaleźć drzemiącego na lodówce lub między walizkami zmyślnie ulokowanymi na szafie.
– Nie wystoję, nie wytrzymam – marudził drepcząc w miejscu, gdy kolejka do lodów na Starowiślnej zdawała się przesuwać coraz wolniej,  odwrotnie proporcjonalnie do zniecierpliwienia Misia. Koniec końców zapominał o napięciu spowodowanym oczekiwaniem, kiedy tylko dostał w łapki swoją potrójną porcję lodów jagodowych, ale długo odchorowywał potem tę przymusową statyczność.

W pewien wtorek (wtorek to jego ulubiony dzień tygodnia ) Fabler zmęczony brakiem bodźców, które napełniłyby jego misiowy umysł wibrującą tęczą pomysłów, spakował walizkę i demonstracyjnie przeciągnął ją po całym mieszkaniu w kierunku drzwi wejściowych, aby każdy obecny mógł usłyszeć ferment. Ludzie wyszli do przedpokoju zdezorientowani. Fabler spod brwi patrzył na marazm ukryty w kieszeniach rozciągniętych piżam chłopców i w poluzowanych warkoczach dziewczyn. Ktoś przecierał oczy, ktoś drapał się po przedziałku.
– Wyprowadzam się. Nie zniosę już dłużej tej zatęchłej atmosfery, tego grzania grzędy i moczenia się w koncentracie z nudy. To mieszkanie, to miasto doprowadzi mnie w końcu do mentalnej ruiny. Patrzę tylko przez okno jak wszystko kiśnie na moich oczach i jak znad Wisły unoszą się opary ludzkich niepowodzeń. Nie martwcie się, poradzę sobie. Kupiłem bilet na Wschód, nie powiem wam dokąd, żebyście mnie nie próbowali odwodzić od pomysłu, ani szukać. Żegnajcie przyjacielce. Już pewnie nigdy się nie spotkamy. Salut!

Fabler Bjorn opuścił mieszkanie przy Karmelickiej 70. Ludzie stali przez chwilę nieruchomo ospali i otępiali, co sprawiło, że nie byli w stanie wydusić z siebie nawet słowa pożegnania w odpowiedzi. Zamknęli za Fablerem drzwi na dolny zamek, postali jeszcze chwilę na korytarzu, ale ponieważ wszyscy mieli bose stopy, a podłoga wyłożona jest terakotą, zrobiło im się zimno i rozeszli się każdy do swojego pokoju.

Tymczasem Fabler dotarł na dworzec PKP. Peron wydawał się być koszykiem dojrzałych, ściśniętych truskawek tryskających złym słowem i plujących pod siebie. „Strach pomyśleć, jaki koktajl zrobi się z nich, kiedy już podstawią pociąg i wszyscy rzucimy się do zajmowania miejsc w przedziałach” pomyślał nasz bohater. Jak zwykle PKP nie stanęło na wysokości zadania. Chwila oczekiwania wydawała się przeciągać w nieskończoność. Fabler utkwił wzrok w śrubce samotnie leżącej na płycie peronu. Jak na złość przypominały mu się same najwspanialsze chwile spędzone w Krakowie. Projektor pamięci wyświetlał mu przed oczami zmieniające się pory roku. Jesienne słoty i skakanie po kałużach, które mieniły się chemiczną tęczą i kusiły puszczając oko do resztek letniego światła. Zimowe spacery po plantach z ogromnym kubkiem migdałowej coffee to go i długie rozmowy z ludźmi. Opierali zmarznięte stopy o nagrzany do czerwoności kaloryfer i czekali na pierwsze krokusy. Wiosenne wyprawy rowerowe i codzienne wizyty na targu dla kontroli cen świeżych warzyw. Wszystko, jak drobne puzzle, układało mu się w krajobraz namalowany wyłącznie ciepłymi barwami. Zaszkliły się oczy Misia. Nie znosi okazywania niekonsekwencji, przyznawania się do słomianego zapału, odkładanych podróży, ale, no cóż, nie da się odkochać w Krakowie.

Ze spuszczoną głową zadzwonił domofonem do drzwi. Zdążył już wcześniej wrzucić swój klucz do studzienki kanalizacyjnej (za pewne znajduje się ich tam wiele), więc nie miał jak dostać się do domu. Ludzie otworzyli mu z wyrazami twarzy pełnymi skrępowania .
– Ale Fabler… mówiłeś, że wyjeżdżasz na zawsze. Byłeś taki pewny siebie, zdeterminowany. Bo wiesz stary… My już mamy kogoś na twoje miejsce…
– Minęło dopiero kilka godzin! Jak to możliwe? – wykrzyczał zrozpaczony Miś.
– Byłeś ostatnio taki niespokojny i ciągle rozgniewany. Domyśliliśmy się, że coś jest na rzeczy…

Fabler nie chciał słuchać pokrętnych wyjaśnień. Zachowali się tak, że powinien porzucić wiarę w przyjaźń i nigdy im tego nie wybaczyć, ale miękkie serce kazało mu wziąć kilka głębszych wdechów i przyznać się przed sobą, że to on zawinił. Poszedł nad Wisłę. Słońce chowało się już po drugiej stronie, Fabler obserwował jak niebo zmienia kolory. „Jaki powinien być mój następny krok?”zastanawiał się. „Będzie ciepła noc, zdrzemnę się tutaj, a jutro zacznę szukać nowego mieszkania. Blisko Wisły, żeby móc czasem popatrzeć na te opary niepowodzeń i rozczarowań…|

Jedna odpowiedź »

  1. A ja uwielbiam czytać o przygodach Fablera. Lubię, podoba mi się, ciekawi mnie i interesuje. Czekam na kolejną historię!

Dodaj komentarz